29 maja 2014

Koleś i Mistrz Zen

Big Lebowskiego obejrzałem po raz pierwszy, w całości w okolicach 2008 roku. Potem oglądałem go jeszcze wielokrotnie. Bardzo dużo razy. Bardzo, bardzo dużo razy. Siłą rzeczy, gdy ukazała się książka Jeffa Bridgesa i Berniego Glassmana uznałem, że powinienem ją mieć i przy pierwszej okazji kupiłem.
Konwencja książki jest taka, że Bridges i jego Mistrz Zen – Bernie Glassman – rozmawiają. Rozmawiają o Big Lebowskim, o życiu, o aktorstwie i o dziesiątkach przeróżnych rzeczy. Punktem wyjścia jest koleś – główny bohater filmu Big Lebowski braci Coen. Rozmowy te były rejestrowane na rancho Bridgesa oraz na skype. Całość została zgrabnie zredagowana, podzielona na rozdziały, opatrzona cytatami z Big Lebowskiego i zamknięta w książce.

Nasikali na ten pieprzony dywan…

Dla tych, którzy nie widzieli filmu. Koleś (grany przez Bridgesa) to leniwy obibok, który spędza większość czasu na grze w kręgle, słuchaniu odgłosów wielorybów i paleniu skrętów w wannie.
Pewnego dnia dwaj bandyci włamują się do jego mieszkania i żądają zwrotu kasy. Gdy okazuje się, że zaszła pomyłka, sikają mu na dywan i wychodzą. Podpuszczony przez swojego przyjaciela – Waltera Sobchaka – Koleś postanawia zawalczyć o swoje. Wychodzi, że skoro to nie żona Kolesia pożyczyła kasę (wszak jest on kawalerem), to jest drugi Lebowski. Koleś udaje się do niego, by odzyskać dywan (który „pasował do wnętrza”). To uruchamia ciąg zdarzeń.
Po co od razu pisać o tym książkę i mieszać w to Zen? Otóż film Big Lebowski stał się kultowy. Ale nie w takim sensie jak Rejs czy Pulp Fiction. W USA powstała religia zwana Dudeizmem (Dude – ang. koleś), a dokładniej Kościół Kolesia w dniach ostatnich. Nie jest to chyba prawdziwy kościół. Natomiast zrzesza on ludzi, którzy chcą być jak koleś – wyluzowani. U nas zjawisko znane jest jako slow life.
Glassman, jako Mistrz Zen, dostrzega szereg rzeczy, które buddyści Zen znają od wieków. Jednak Big Lebowski podaje to w przystępny dla mas, popkulturowy sposób. Należy przy tym zaznaczyć, że Glassman nie jest mnichem z ogoloną głową, a jedną z jego ulubionych, wspólnych z Bridgesem rozrywek jest palenie cygar. Choć w Hollywood moda na filozofie wschodu i inne odpały trwa nieodparcie, Bridges zdaje się być w tym bardzo naturalny. Nie adoptował murzynka. Wspiera organizację Glassmana działającą na rzecz walki z głodem. Ale nie jest też scjentologiem. Jest trochę pokręcony, ale wydaje mi się, że nie odmieniło mu się w głowie, gdy został bogaczem. Był taki zawsze. Wywodzi się z rodziny aktorskiej – jego ojcem był Lloyd Bridges, znany chociażby z serii Hot Shots. Dom Bridgesów był ciepły i otwarty umysłowo toteż Jeff bez skrępowania przyznaje się, że w latach 60`tych był hipisem i próbował LSD.
Krótko mówiąc – w Big Lebowskim Jeff Bridges nie uniósł się na wyżyny aktorstwa. Był sobą.

Koleś i Mistrz Zen

Moja żona twierdzi, że Big Lebowski, to film dla facetów, bo jest o piciu piwa i graniu w kręgle. W rzeczywistości jest tam dużo więcej. Książka wskazała mi kilka rzeczy, których wcześniej sam nie dostrzegałem w filmie. Gdy zostało to wyjaśnione przez Glassmana, od razu przychodzi olśnienie „no tak, rzeczywiście tak jest… wszystko jasne”.
1) Koleś jest tak wyluzowany, bo nie marzy o drugim brzegu. Drugi brzeg to taka metafora. Facet stoi po jednej stronie rzeki i patrzy na drugi. No i myśli sobie, jak tam jest fajnie. Takie podejście jest przyczyną życiowej frustracji większości z nas. Pomyślmy tylko: praca („jak super byłoby pracować w Google”), lepsza płaca, lepszy samochód, dom etc. To, co zwykło się określać jako marzenia, tudzież pragnienia. Koleś taki nie jest. On zdaje się czuć bardzo dobrze w miejscu, w którym jest (jakie by ono nie było). Czy to znaczy, że jest nieudacznikiem? Z punktu widzenia wannabes, lemingów i niewolników kieratu – na pewno. Z punktu widzenia swojego? Cóż… też, ale to chyba nie problem?
2) Koleś lubi siebie. Co z tego, że w oczach kogoś tam jest leniwym obibokiem? „To tylko twoja opinia stary” (cytat z filmu). Koleś wie, że ludzie wyrażają opinie, a opinie bywają bardzo różne. Co z tego, że uważasz mnie za obiboka stary? Masz do tego prawo. Koleś akceptuje siebie i dlatego nie żyje we frustracji, wpatrując się w „drugi brzeg”.
3) Życie jest cierpieniem. Nie chodzi tylko o cierpienie fizyczne. Chodzi o to, że codziennie przytrafiają nam się rzeczy nieprzyjemne. Kolesiowi najpierw ktoś obsikuje dywan, potem ktoś mu daje w ryj, potem podają mu narkotyki, trafia do aresztu i tak dalej…  takie jest życie. To długa droga wysypana gruzem i potłuczonym szkłem. Ale jeżeli ci ona przeszkadza, jeżeli nie jesteś w stanie przejść nad tym do porządku dziennego, to masz przerąbane 🙂
4) Nikt nie jest idealny. Koleś też nie jest idealny. Wkurza się i ma chwile słabości. To także jest rzecz, którą trzeba przyjąć na klatę. Nierealne oczekiwania względem siebie to bardzo częsty błąd i… również „drugi brzeg”, czyli najkrótsza droga do frustracji i życiowej postawy w stylu „ja jestem poszkodowany, wszyscy mi rzucają kłody pod nogi, nie mogę się realizować i zostać lemingiem z kredytem na 30 lat” i tak dalej…
Jednym słowem – Big Lebowski to księga pełna mądrości, a Koleś i Mistrz Zen to mapa, która potrafi te mądrości odnaleźć. Intuicyjnie wiedziałem, że ten film zawiera te wszystkie elementy. Na pewno amerykańscy fani, którzy założyli Kościół Kolesia w Dniach Ostatnich także wiedzieli, choć nie koniecznie byli Mistrzami Zen. Dudeizm to zdrowe podejście do życia, które pozwala nam czerpać satysfakcję i radość z tego co mamy. To bardzo istotne odkrycia w kontekście tego bloga i moich rozlicznych projektów. Na początku skarciłem siebie za brak dyscypliny i miałkość. Teraz muszę obejrzeć jeszcze raz Big Lebowskiego, wypić piwko i zrelaksować się. Może wyskoczyć na partyjkę kręgli z kumplami…